Ta strona używa ciasteczek (COOKIES). Pozostając na niej, zgadzasz się na politykę Cookies
[close]
PREV
NEXT

Intensywne kształcenie kontra stereotyp

źródło: portal Medycyny Praktycznej mp.pl/oit

W polskiej ochronie zdrowia pokutuje wiele nieprawdziwych przekonań, jak np. to, że łóżek w szpitalach jest za dużo, że da się ściśle określić potrzeby zdrowotne, albo że na intensywnej terapii powinni pracować tylko anestezjolodzy – mówi prof. Rafał Niżankowski, prezes Polskiego Towarzystwa Intensywnej Terapii Interdyscyplinarnej...

Polecamy komentarze do artykułu...

 

Andrzej Szczudlik

2015-05-11 18:00:13

No i "wyszło szydło z worka". Dowiedzieliśmy się o kulisach całej sprawy. Jeśli się zgodzimy, by Minister Zdrowia wprowadzał nowe specjalizacje według swojej wizji medycyny, to stracimy jakokolwiek wpływ na praktykę medyczną w naszym kraju. Nie może być w Polsce żadnych specjalizacji, które nie mają swoich odpowiedników w innych krajach Unii Europejskiej. Odrębna specjalizacja z intensywnej terapii - tak, ale według lekarskich i europejskich, a nie ministerialnych reguł. Należy szybko dążyć do tego, by program każdej specjalizacji i egzamin na jej zakończenie miał charakter europejski lub się przynajmniej zbliżał do analogicznego programu i egzaminu w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. Powinny się za to szybko zabrać towarzystwa lekarskie i izby lekarskie. Szczególnie Naczelna Izba Lekarska powinna głośno i skutecznie protestować przeciwko psuciu edukacji medycznej przez MZ i inne osoby, nawet jeśli mają dobre intencje (nie intencje są bowiem ważne, ale ich realne skutki - "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane", jak mówi znane przysłowie). Nawet jeśli trzeba w tym celu wykupić całe strony codziennych, najczęściej czytanych polskich gazetach lub czas antenowy w radio i telewizji. Jeśli nie zrobimy tego teraz, stracimy wpływ na stan medycyny w Polsce. Z kraju biednego, który przeznacza skandalicznie mało na leczenie swoich obywateli, ale ma europejski system kształcenia i specjalizacji lekarskich, co pozwala naszym lekarzom czuć się pewnie w swoim zawodzie w każdym innym kraju Europy, staniemy się krajem nie tylko biednym, ale i głupim w obszarze medycyny, z odrębnym i tanim systemem kształcenia. Jedynym zmartwieniem MZ jest utrzymanie niskich nakładów na ochronę zdrowia. Taki cel stawiają Panu Ministrowi kolejni premierzy, a dzielnie w tym sekunduje im prawie cała klasa polityczna. Nieważne jak, byle tanio. Jeśli koszty płac lekarzy systematycznie rosną, to Minister musi nad tym zapanować. Zrobi specjalizacje, które będą tańsze. Koszty kształcenia lekarzy już obniżono skracając studia w praktyce do 5 lat i nie zadając sobie żadnego trudu by pomóc uczelniom medycznym w stworzeniu odpowiednika stażu podyplomowego w trakcie 6 roku edukacji lekarskiej. Jakoś dziwnie spokojnie środowisko lekarskie zareagowało na skrócenie studiów medycznych i likwidację stażu podyplomowego z ich bałamutnym uzasadnieniem. Chyba wszyscy myśleliśmy, że jakoś to się "rozejdzie". Ale się nie "rozeszło" i właśnie się dzieje. O skutkach możemy gdzieniegdzie przeczytać, także na tym portalu. Zachęcam Pana Profesora Piotra Knapika i wszystkie koleżanki i kolegów anestezjologów, by głośno protestowali w sprawie wprowadzanej specjalizacji, bo tylko Państwo wiecie o co w tej sprawie chodzi. Ministerstwo ją utajni do samego końca. Większość lekarzy o tym nie wie. Wypowiedź na portalu MP czy w innych mediach lekarskich to zdecydowanie za mało. Trzeba jasno i najkrócej jak się da, ale zdecydowanie i w ostrych słowach upublicznić swój protest. Czy Towarzystwo nie ma pieniędzy, by wykupić stronę w gazecie i upublicznić ostry protest? Czy nie może nawiązać kontaktu ze swoimi europejskimi kolegami, by i oni zaprotestowali w sposób znacznie łagodniejszy, ale stanowczy, docierając ze swoim protestem do różnych urzędników Unii Europejskiej z prezydentem Tuskiem włącznie. Jeśli teraz tego nie zrobimy MZ postawi nas przed faktem dokonanym i zaraz podejmie nowe inicjatywy w celu dalszego obniżania kosztów polskiej medycyny. Należy zrobić wszystko by MZ pozbawić wyłączności podejmowania decyzji w sprawach specjalizacji i certyfikacji umiejętności  medycznych. Lekarze, poprzez izby i towarzystwa muszą odzyskac wpływ na podejmowanie decyzji w tej sprawie. Opisana przez prof. Knapika sytuacja tworzenia nowej specjalizacji oddaje całą butę i arogancję Pana Ministra, który nie liczy się z niczyim zdaniem (bo nie musi!), tylko realizuje swoją "polityczną wolę".

 Czy nadal mamy siedzieć cicho? Do czego to wszystko doprowadzi?

 Andrzej Szczudlik, neurolog

 

Piotr Knapik - Prezes Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii

2015-05-11 12:37:51

Artykuł nie przedstawia obiektywnych informacji, a przede wszystkim rzeczywistego aktualnego stanowiska Ministerstwa Zdrowia w zakresie „nowej” specjalizacji z intensywnej terapii. Pozwolę sobie więc dołączyć dodatkowe informacje, z którymi warto zapoznać Czytelników portalu „Medycyna Praktyczna”.

„Nowa” specjalizacja z intensywnej terapii została utworzona bez jakichkolwiek konsultacji ze środowiskiem anestezjologicznym, reprezentującym w sposób faktyczny intensywną terapię w Polsce. Możliwość uzyskania tej specjalizacji uzyskali reprezentanci aż 19 specjalności medycznych, co nie ma swego odpowiednika w żadnym innym kraju na świecie. Pomimo tych faktów, w poczuciu odpowiedzialności i troski o dalszy rozwój intensywnej terapii jako dyscypliny medycznej w Polsce, anestezjolodzy podjęli próbę współpracy z Ministerstwem Zdrowia przy tworzeniu tego projektu. Podczas rozmów w Ministerstwie Zdrowia, prowadzonych wspólnie z Polskim Towarzystwem Intensywnej Terapii Interdyscyplinarnej ustalono pisemnie zasady przyszłej współpracy i przystąpiono do opracowywania programu specjalizacji dla nowej dyscypliny medycyny, który został oparty o program CoBaTriCe, uznawany przez większość krajów Unii Europejskiej. W toku dalszych prac wyselekcjonowano pierwsze oddziały anestezjologii i intensywnej terapii, które uzyskały akredytację do prowadzenia staży kierunkowych w dziedzinie intensywnej terapii i o tych właśnie dziewięciu ośrodkach wspomina Pan Profesor Niżankowski w swojej wypowiedzi.

Niestety, zaledwie w rok po uruchomieniu nowej specjalizacji Minister Zdrowia dokonał zmiany na stanowisku konsultanta krajowego w dziedzinie intensywnej terapii, powołując na to stanowisko kardiologa, nie posiadającego w ogóle specjalizacji w dziedzinie intensywnej terapii. Nadzór nad szkoleniem, które ma być prowadzone w oddziałach anestezjologii i intensywnej terapii powierzono więc specjaliście reprezentującym inną dziedzinę medycyny, łamiąc w ten sposób przepisy art. 3.1 Ustawy z dnia 6 listopada 2008 r. o konsultantach w ochronie zdrowia.

Próbując wyjaśnić motywy tej decyzji dowiedzieliśmy się, że „w międzyczasie” cel kształcenia nowych specjalistów zmienił się diametralnie i nie ma już obecnie nic wspólnego z pierwotnymi, ustalonymi z nami założeniami. Okazało się, że celem Ministerstwa Zdrowia jest obecnie wyłącznie wykształcenie intensywnych terapeutów w ramach posiadanych specjalności (intensywna terapia kardiologiczna, intensywna terapia neurologiczna, itp.), a nie utrzymanie jednolitej intensywnej terapii w oparciu o dotychczas obowiązującą doktrynę. Dowiedzieliśmy się również o planowanym przez Ministerstwo Zdrowia uznaniowym tryb powoływania „nowych” specjalistów. W toku dalszych ustaleń okazało się, że powstaje „całkowicie nowa” dyscyplina medycyny, która co prawda nazywa się „intensywną terapią”, ale nie posiada ona wspólnych korzeni merytorycznych, doktrynalnych i naukowych z całkowicie inną, „starą” dyscypliną medycyny jaką jest „anestezjologia i intensywna terapia”. Wygląda więc na to, że powstała jakaś nowa koncepcja regionalnej „polskiej” intensywnej terapii, która najwyraźniej znalazła się poza obszarem naszych kompetencji. W tej sytuacji dalsze poparcie środowiska anestezjologicznego dla nowego projektu edukacyjnego Ministerstwa Zdrowia przestało być realne.

Warto przypomnieć, że pacjenci wymagający intensywnej terapii w Polsce są dziś leczeni w 466 prowadzonych przez nas oddziałach anestezjologii i intensywnej terapii. Jako anestezjolodzy, najlepiej rozumiemy całą złożoność problemów opieki nad chorymi w stanie krytycznym. W tym kontekście zdumiewa pojawiające się w artykule stwierdzenie, iż nasza specjalność jest „bardziej skupiona jest na podtrzymywaniu oddychania i innych czynnościach związanych z salą operacyjną”. Uważam, że jest to dowód lekceważenia i braku należnego szacunku wobec naszej specjalności.

Nie mamy nic przeciwko intensywnej terapii interdyscyplinarnej. Mamy pełną świadomość tego, że pojawienie się specjalistów z innych dziedzin może przynieść wiele dobrego w obszarze intensywnej terapii. Czujemy się jednak odpowiedzialni za tę dyscyplinę medycyny i mamy świadomość, że nieprzemyślane działania mogą spowodować gwałtowny spadek jakości usług i natychmiastową degradację intensywnej terapii jako specjalności medycznej posiadającej przyjęte, międzynarodowe standardy organizacji i funkcjonowania. Jest to jedyna przyczyna naszej głębokiej dezaprobaty wobec dotychczasowych działań Ministerstwa Zdrowia.

Tyle miałbym „na gorąco” uwag na tematy poruszone w artykule. Redakcji proponuję zaś bezpośredni kontakt ze mną. Państwa Czytelnicy zasługują na bardziej rzetelne informacje w sprawie tak istotnej dla prawidłowego funkcjonowania naszego systemu ochrony zdrowia.

 

Andrzej Szczudlik

2015-05-09 11:25:11

Działania na rzecz utworzenia odrębnej od anestezjologii specjalizacji „intensywna terapia” z punktu widzenia logiki i logistyki lekarskiego działania z pewnością zasługują na poparcie. Diabeł, jak zwykle, tkwi jednak w szczegółach. „Szczegół” w tym przypadku to porozumienie w tej sprawie z kolegami, anestezjologami. Jeśli tego porozumienia nie ma (co wyczytuję między wierszami) i jeśli proces kształcenia z zakresu intensywnej terapii będzie się różnił między dwoma specjalnościami, to nic dobrego dla lekarzy i pacjentów z tego nie wyniknie. Poparcie dla projektu ze strony Ministra Zdrowia, to jednocześnie sygnał, ze pan Minister zamierza „rozegrać” tą sprawę w swoim interesie. Jak każdy rządzący działa według starej zasady „dziel i rządź”. Im więcej konfliktów między lekarzami, tym łatwiej ustawić się w roli arbitra i realizować własne interesy. Jakie? Zmniejszenie kosztów leczenia przez zmniejszenie kosztów płacy. Czy lekarze „intensywiści” będą pracowali za takie same pieniądze jak anestezjolodzy? Obawiam się , że nie. Zwiększona liczba lekarzy z uprawnieniami do leczenia w oddziałach intensywnej terapii spowoduje natychmiastową reakcję ze strony dyrektorów szpitali by obniżyć kontrakty dla anestezjologów. Im większa podaż, tym niższa cena. W „pseudo-biznesowym” systemie naszego szpitalnictwa ta zasada realizowana jest bezwzględnie. Anestezjolodzy wywalczyli sobie kontrakty, o których inne specjalności mogą tylko marzyć. Jestem święcie przekonany, że za chwilę, przy okazji tej sprawy, pojawią się artykuły w prasie o „niebotycznych” zarobkach anestezjologów i o ich złej woli zastopowania Pana Ministra i innych lekarzy w ich zbożnym dziele rozwoju polskiej medycyny i działaniu na rzecz dobra chorych, byle tylko nadal bardzo dobrze zarabiać? Czy ktoś gotów jest założyć się ze mną, że takiej, inspirowanej przez MZ, akcji nie będzie?

 Wypowiadam się w tej sprawie jako osoba osobiście niezainteresowana, jestem już za stary by być „intensywistą”, ale trudno mi pogodzić się z sytuacją narastających konfliktów między lekarzami. Ta sprawa rodzi kolejny konflikt. Czy jest tego warta?

 Przy okazji, chciałem poruszyć jeszcze jedną sprawę. Pan Profesor przedstawia sprawę „politycznie”, mówiąc np. „w polskiej ochronie zdrowia pokutuje wiele nieprawdziwych przekonań, jak np. to, że łóżek w szpitalach jest za dużo” (cytat ze wstępu zredagowanego przez prowadzącą rozmowę). „Polska ochrona zdrowia”, jako struktura organizacyjna, nie ma żadnych przekonań. Przekonania mają ludzie. Pogląd, że łóżek szpitalnych jest za dużo, wyrażają głównie politycy i ich urzędnicy, przede wszystkim szczebla centralnego, a nie lekarze pracujący w „polskiej ochronie zdrowia”. Ten pogląd nie wynika z żadnej prawdziwej analizy sytuacji, ale z chęci przeznaczenia na „polską ochronę zdrowia” tak mało pieniędzy, jak się tylko da. Pieniądze są bowiem politykom potrzebne gdzie indziej, tam gdzie bardziej się to przełoży na poparcie elektoratu. Lokalni politycy, rozliczani z bardziej „przyziemnych”, lokalnych spraw, są znacznie bardziej skłonni przeznaczyć pieniądze na szpital i pochwalić się tym wyborcom, bo to ma szanse przełożyć się na wynik wyborów. Politycy centralni unikają spraw związanych z funkcjonowaniem medycyny, jak tylko mogą, uzasadniając to wymysłami w rodzaju konieczności wcześniejszego „uszczelnienia systemu”. Trzeba to wreszcie otwarcie we własnym, lekarskim środowisku, wyartykułować. Polscy politycy nie są naszymi sojusznikami w dziele poprawy „polskiej ochrony zdrowia”. Wszystko co robią zmierza do utrzymania obecnego stanu finansowania, którego wielkość w żaden sposób nie przystaje do oczekiwania pacjentów i jest, w realnych pieniądzach w przeliczeniu na obywatela, znacznie niższa niż w krajach ościennych, z którymi możemy się porównywać (Czechy, Węgry, Słowacja). Nie znam żadnego polskiego liczącego się polityka, który głosiłby potrzebę zmiany ustawy o finansowaniu ochrony zdrowia, tak by przestała ona być swoistym „oszustwem politycznym”. Ustawa ta wprowadziła instytucję „płatnika” (na początku kasy chorych, a później NFZ) zobowiązując go do zapewnienia realizacji prawie wszystkich potrzeb zdrowotnych (tzw. „koszyk”) za ściśle określone pieniądze zebrane w ramach składki na „ubezpieczenie zdrowotne”. Nie zmieniła się jednak konstytucyjna zasada powszechnego i równego dostępu do służby zdrowia, co jest powszechnie interpretowane jako jej bezpłatność. Co mogą zrobić innego urzędnicy „płatnika” niż limitować liczbę opłacanych procedur czy zaniżać koszty tych procedur i wierzyć, że robią to dla dobra chorych, a lekarze muszą zmieścić się w tych limitach i kosztach? Z reguły nie są lekarzami i nie dostrzegają, że niszczy to medycynę, przez dramatyczne zmniejszenie jakości praktyki medycznej.

 Andrzej Szczudlik, neurolog

 

Grzegorz Urbanek

2015-05-09 13:47:17

Wspaniały komentarz Pana Profesora Szczudlika.

Dlaczego rządzący nie mają odwagi powiedzieć społeczeństwu, że nie stać nas na wiele rzeczy, których z taką zaciekłością domagają się pacjenci (i ich rodziny)? Jestem praktykującym anestezjologiem w powiatowym szpitalu i bardzo często korzystamy z konsultacji chirurga, kardiologa, internisty, neurologa itd. Powielenie stanowiska pracy tzn. zatrudnienie intensywisty, który też będzie prosił tych samych konsultantów wydaje mijać się z celem. Do leczenia, często skrajnie ciężkich pacjentów potrzebna jest wiedza doświadczonych specjalistów z danej dziedziny i nie załatwi tego kilkuletnia specjalizacja z int. terapii. Wiele procedur wykonywanych w OIT jest żywcem przeniesiona z sali operacyjnej, a w mniejszych szpitalach często OIT jest tak naprawdę salą pooperacyjną dla pacjentów w bardzo ciężkim stanie po operacjach. Nie znam programu specjalizacji z int. terapii, ale mam nadzieję, że obejmuje on pewne aspekty znieczulenia. Nie bardzo wyobraża sobie sytuację, że intensywista dyżurujący na oddziale wzywa anestezjologa do zmiany dawek leków usypiających, przeintubowania pacjenta albo założenia znieczulenia zewnątrz oponowego, bo nie ma w tym doświadczenia. Ciekawy jestem (pozostając w wielkiej życzliwości dla nowych intensywistów), jak się odnajdzie ta specjalizacja w naszej rzeczywistości. Oby nie okazało się, że silne lobby kardiologiczne doprowadziło do powstania tej specjalności po, by zatrudniać ich na swoich oddziałach w celu rozliczania wszystkich procedur bez limitów jako ratujących życie, pod przykrywką oddziału intensywnej terapii z 10 kardiologami i jednym specjalistą int. terapii.

 

Dane Kontaktowe

tel./fax: (42) 676 08 43

Biuro: ul.Nawrot 114 pok.216, 90-029 Łódź

Nr konta bankowego: 15 2490 0005 0000 4530 7267 9293

e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

BIP www.biuletyn.abip.pl/zgzza

Login Form